Tomasz Strząbała: – (śmiech) Nigdy nie jest łatwo być drugim trenerem, bo swoje plany trzeba konsultować z pierwszym. Z drugiej strony to dobrze, że obaj mają charyzmę i nie patrzyli na to, to co ludzie gadali. Bo mogliby szybko się rozmienić. Nie można mieć też zarzutów o ich egoizm, bo muszą tacy być, mieć mocny charakter. Co by się działo, gdyby Bogdan lub Tałant słuchali się np. prezesa zarządu, który powiedziałby, że zawodnik x musi grać dużo, bo jego wujek jest ministrem obrony narodowej. Kiedy trener traci pewność siebie, to z reguły traci też pracę.
– Obaj zwłaszcza na meczach byli bardzo emocjonalni, ale ja to doskonale rozumiem. Sam byłem pierwszym trenerem i wiele razy sprawiłem komuś przykrość na ławce czy trybunach. Nie można się jednak obrażać, bo nie jesteśmy dziewczynkami. Można powiedzieć sobie – ty taki czy owaki, a po meczu trzeba podać sobie rękę.
Dopiero w momencie, kiedy się ze sobą nie rozmawia, to jest masakra. A ja tak nie miałem. Niektórzy mówią różne rzeczy na temat współpracy z nimi, a do Bogdana i Tałanta mam olbrzymi szacunek. Wiele się od nich nauczyłem. Obaj będą moimi kolegami do końca życia, zawsze mogą zadzwonić. Bo w trudnych chwilach byli moimi największymi przyjaciółmi i chcieli pomóc.
Wymyślanie niestworzonych historii, że jestem pokłócony z Talantem i dlatego odchodzę do Kwidzyna, jest kompletną bzdurą.
– Nie ma ludzi, którzy są fantastyczni. Każdy się myli. Trudne pytanie. Poproszę następne.
– (dłuższa chwila zastanowienia) Jak przyszedł Bogdan, to klub był na początku drogi na salony. W okresie przygotowawczym, kiedy jeszcze współpracował z kadrą, nie miał dla mnie wytycznych. Wszystko robiłem ze swoją wiedzą i mogłem się sprawdzać. U Tałanta przygotowania były ściśle określone, konsultowane i moje pole manewru było mniejsze. To też było dobre dla drużyny, bo po jego powrocie ze zgrupowania bardzo dużo wiedział o stanie przygotowań zawodników.
– Bogdan okazał się wielkim człowiekiem. Tak samo było z Tałantem, dla którego moja choroba nie była problemem. Chciał mi pomóc, organizował składki. A przecież np. mógł powiedzieć, że nie chce chorego asystenta.
– Co mam powiedzieć? Że Aleksander Malinowski trzy razy był lepszy ode mnie. Muszę podziękować, bo w momentach przeobrażania klubu zawsze byłem w Vive. Praca w Vive dała mi pewne możliwości w życiu. A kto wie, jakbym szybciej został pierwszym trenerem, to może później nie dostałbym w Kielcach takiej szansy?
Choć oczywiście, nie ukrywam, jak zaczynałem pracę, to zawsze marzyłem, by być pierwszym trenerem Vive. Klub się na tyle zmienił, że taka możliwość już nie istnieje.
– Nie wszystkie marzenia się spełniają. Bardzo długo pracowałem jako drugi trener i już wystarczy. Najwyższy czas na zmianę. Potrzebuje sprawdzić swoją wiedzę w roli pierwszego szkoleniowca w Kwidzynie. Na razie mam takie umiejętności, które mnie do tego predysponują.
– Tak, m.in. z Ali-Ahli Manama, klubu, w którym pracował mój ojciec. Była ona bardzo dobra, ale nie w tym momencie.
– Oczywiście, że nie musi się ona przełożyć na wynik. Z drugiej strony, często nowe rzeczy szybko eksplodują. Chciałbym, by było tak jak w Bundeslidze, że lider przyjeżdża do ostatniej drużyny tabeli i nie jest pewny wygranej. Nie wiem, czy mi się to uda, bo wystarczą kontuzje itd. Może się okazać, że nie damy rady z pewnymi rzeczami i za miesiąc będę już z powrotem w Kielcach.
– Obawa jest zawsze. Nie tylko jednak PGE Vive jest na świecie, choć wiele rzeczy jest bardzo dobrych. Inne kluby też grają ciekawe zagrywki. Oglądałem wiele meczów w Lidze Mistrzów, sporo treningów przyjezdnych drużyn w Kielcach i coś wykorzystam. Nie muszę jednak na siłę czegoś kopiować. Trzeba też pamiętać, że będę miał sporo młodych wykonawców i nie można robić im skomplikowanych zagrywek.
Ostatnio słyszałem, że Patrice Canayer jest słabym taktykiem. A wygrał Ligę Mistrzów. Gdzie są ci ludzie, co tak mówili? Francuska piłka ręczna jest dla mnie kolejnym wyznacznikiem, jak trenować i tworzyć zespół na dobrym poziomie.
– Czuje się bardzo dobrze. Raz na dwa miesiące mam wizytę u lekarza i robię kontrolne badania. By w razie niepokojących informacji można było szybko reagować. Prowadzę odpowiedni tryb życia, buduję swój organizm. Niezdrowe używki w dużych ilościach, jedzenie, mnóstwo stresu – nie wchodzą w grę. Staram się utrzymać proporcje żywieniowe.
Kiedyś wiele razy było bardzo ciężko, ale spotkałem ludzi z większymi problemami zdrowotnymi, którzy sobie radzili. I to mnie budowało. W dodatku trafiłem na świetnych lekarzy i udało mi się wygrać z chorobą. Zmieniłem teraz myślenie o życiu, wartościach. Nieważne jest jeździć luksusowym autem, iść do drogiej restauracji na kolację, ale kluczowe jest zdrowie.
– 75 procent to moi przyjaciele, a 25 wrogowie. Oczywiście żartuje. Często po meczach nie miałem problemów, aby iść na trybuny czy do restauracji Olimpijskiej i porozmawiać. Nigdy nie tworzyłem między nami bariery. Może dlatego.
– Z najmłodszych lat wspominam wygrany finał olimpiady młodzieży. Potem przez sześć lat prowadziłem zespół juniorów. Gdy skończyłem z tą pracą, oni zdobyli mistrzostwo Polski. Zawodnicy wtedy podeszli pod trybuny i bili mi brawo. To była piękna, wzruszająca i budująca chwila. Nigdy nie zapomnę, jak kibice po śmierci mojego taty w finałowym meczu z Orlen Wisłą Płock wywiesili flagę z jego podobizną. To była za dużo, nawet dla takiego twardziela jak ja. Uros Zorman podszedł do mnie i powiedział: nic się nie martw, zrobię wszystko, byśmy wygrali. To jest moment, który jest ważniejszy niż wygranie największego trofeum. Bo wiesz, że jest ta chemia z zawodnikami. I za to im wielkie dzięki!
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze